czwartek, 1 maja 2014

Wielka Prehyba 2014

Jak na mnie to dużo kilometrów przebiegłem w tym roku. Samo przygotowanie do biegu Rzeźnika jest stosunkowo nudne więc warto urozmaicić i umilić czas . Rodzinie też się coś należy . Niech mają !
Już sam wyjazd w Pieniny był wyzwaniem .Obudzić dzieciaki o drugiej w nocy to jest coś . Ale wpadliśmy na wspaniały pomysł położenie młodzieży w opakowaniu co pozwoliło zaoszczędzić nam i im sporo stresu :)
Młodego po prostu zaniosłem owiniętego w koc do samochodu . Jazda nie była taka zła , dzieciaki miały spać ...wyszło jak zawsze . 
Serce rośnie jak widzę te nasze góry , czy to Karkonosze czy Tatry , ale Gorce i Pieniny uwielbiam szczególnie . przyjechaliśmy dzień wcześniej , rozpakowaliśmy majdan i ruszyliśmy w teren.
...
W biurze zawodów bez sensacji , odebrałem torebkę z numerem i poszedłem spać w końcu to był długi dzień  .

Oczywiście obudziłem się przed budzikiem . Nerwówki nie było , wiedziałem co mnie czeka . Wziąłem bluzę, Dobsony do plecaka, elektrolit do bukłaka. Uzbrojony w tabliczkę czekolady , kompresy na łydki wyruszyłem na spotkanie przygodzie. Padało , siąpiło . Po drodze spotykałem maratończyków i porozumiewawczo uśmiechaliśmy się do siebie. dotarłem na start na 10 min przed rozpoczęciem .Nie robiłem już jakiejś wielkiej rozgrzewki . Nigdy nie robię . po prosu wolniej zaczynam . Zresztą i tak biegam wolno . przez te 10 minut biłem się z myślami czy zdjąć bluzę czy też nie . W końcu przekonałem sam siebie, że jednak tak . Końcowe odliczanie . Start ! Ta euforia na początku jest niesamowita . Niezmienna. Dodaje skrzydeł ! Uwielbiam to . Zostałem na końcu stawki . Biegliśmy wolno, na rozgrzanie. Ktoś powiedział , że i tak za szybko bo 5:40 na kilometr . Nie chciało mi się wierzyć , ale na starcie tak bywa ;p Mostek , Zdrojowa. Znajome twarze , poznałem dwóch miłych panów z Poznania , którzy obiecali spotkać się ze mną w Murowanej na półmaratonie, spotkałem rodzinę z drużyny Szpiku , też z Poznania . Było wesoło , pogodnie chociaż deszcz nas nie rozpieszczał . Pierwsze podejścia , pierwsze błoto , widziałem też buty innych biegaczy , bez protektora , na asfalt nie zazdroszczę . Po godzinie pierwsza gleba , na trawie, ale z podparciem więc się nie liczy :0


Pomału przesuwałem się do przodu , cały czas było sporo ludzi dookoła , jedni szybciej wchodzili , jedni szybciej zbiegali . W lesie było naprawdę ciepło, było duszno jak w tropikach wilgotność chyba 100 %
W końcu stawka się unormowała cały czas kręciło się dookoła mnie może z dziesięciu biegaczy . Fajne są te rozmowy o wszystkim i o niczym . pozdrawiam Kubę z Poznania który debiutował :)
I tak mijały te kilometry pod górkę i z górki . Faktycznie czas mijał bardzo szybko , kilometry się wlokły . Wcale mi to nie przeszkadzało . Na pierwszym p. żywieniowym nie marudziłem za długo , dolałem wody do bukłaka bo coś mi się zdawało że za słabo rozcieńczyłem elektrolit , nie szło go upić .


Podejście pod Radziejową na 1262 m nie należało do miłych . Mam generalnie jakieś problemy przy podejściu szybko brakuje mi tchu i się niesamowicie męczę . Za to z górki leciałem jak szpula . Zmęczenie momentalnie mi mija . Nie wiem , nie umiem umiejscowić tych wszystkich pięknych widoków na trasie . Cudnie było cały czas . Najbardziej w pamięci utkwiła mi przełęcz z takim długim zbiegiem po trawie gdzie hen na dole było widać sylwetki startujących osób i równie długim podejściem . Piękno Pienin jest niesamowite w tym miejscu .I jeszcze zaczęło padać  . Dla mnie - bezcenne .
Krótko przed drugim punktem żywieniowym zacząłem uciekać mojej paczce z którą biegłem . Nie marudziłem na przepaku . napiłem się wody , zjadłem czekolady i w drogę.
Było w miarę płasko , później z górki i znowu przełęcz , biegło się praktycznie we wodzie . Trawa była gęsta a chlapało z niej że hej . I na tej trawie zaliczyłem kolejnego dzwona .


Technicznie było coraz trudniej . Błota było coraz więcej . Na ścieżce zrobiła się istna maź. każde podejście to była niesamowita walka z utrzymaniem równowagi . łapałem się gałęzi , choinek trawy czego się dało , nawet załapałem się jakiegoś ostrokrzewu co nie było zbyt mądrym rozwiązaniem . Biegliśmy trawersem  i znowu piękne widoczki . Dotarłem do rezerwatu Wysokie Skałki . Nie było tam łatwo oj nie . Naprawdę ostro pod górę . Tam trochę zamarudziłem , zrobił się korek , koledzy z trasy szukali oznaczenia nie było wiadomo w którą stronę pobiec . Tam spotkałem Przemka z Warszawy , którego poznałem w grupie Blogaczy . Później już prosto , w prawo i z górki na trzeci p. żywieniowy . Oj tam na tej trawie znowu było ślisko :)
Kolejne kilometry to odpoczynek , niesamowite przestrzenie , zielone hale i Szczawnica którą było widać gdzieś tam w dole . Po drodze stado owiec , owczarki podhalańskie i znowu z górki .

Szafranówka okazała się najtrudniejsza , normalnie jak po schodach , tam wpakowałem się w jakieś krzaki . To była ostatnia góra . Teraz już tylko do mety .
Niesamowita jest trasa Wielkiej Prehyby , gdy myślisz że już koniec , to masz Szafranówkę na deser , a ostatnie kilometry to było coś niebywałego . Ostro w dół , błoto po kostki , trawa , woda , deszcz .
Znowu dzwon , teraz już konkretny, zaraz mnie skurcz chwycił w łydkę . posiedziałem , nasiąkłem teraz błoto miałem wszędzie .
Zbiegłem , wpadłem do miasta . Po drodze chłopaki robiły falę na moją cześć , i jest meta !
Na mecie rodzina , młody wręcza mi medal . Super .
Cały nadawałem się do pralki , wlazłem do strumienia chociaż buty opłukać . Schowaliśmy się w karczmie .  Tam się przebrałem w suche ciuchy zjadłem , popiłem i poszliśmy do siebie omijając dżdżownice które powyłaziły z ziemi .

Czy 42 km to dużo ?
W Pieninach to za mało  a siedem godzin spędzonych w górach nie starcza .